niedziela, 27 października 2013

Dogonić marzenia XVII

-Musi pani już wyjść - usłyszałam za sobą ten sam chłodny głos, który nie chciał poinformować mnie o stanie Zbyszka.
 Odwróciłam się i po raz kolejny spojrzałam w jego stronę, chciałam tak po prostu uwiecznić w głowie jego widok, nie wiadomo kiedy znowu mnie do niego wpuszczą.
 Kiedy wyszłam na korytarzu pod salą czekała Kama z Ignaczakiem i ojciec Zbyszka.
 -I jak ? - zapytał Igła
 -Beznadziejnie, po prostu beznadziejnie.... leży pod aparaturami nieprzytomny, nie mogę mu powiedzieć że go kocham - odpowiedziałam
 -Przecież on to wie. Wie że go kochasz, czuje Twoją obecność - powiedziała Kama
 -Nie przeżyje jak coś mu się stanie, nie przeżyje - odpowiedziałam
 -Nic mu się nie stanie. Zbyszek to twardy zawodnik i nic nie jest w stanie mu zagrozić -dodał Ignaczak
 Wiedziałam że Zbyszek jest silny i nigdy się nie poddaje, jednak w głębi serca czułam strach a  w mojej głowie wiły się różne myśli.
 -Daria, powinnaś trochę odpocząć. Chodź, wracamy do mieszkania - powiedziała Kama łapiąc mnie za rękę
 -Nie mogę, a jak Zbyszek się obudzi. Muszę tu być, muszę być przy nim
-Kama ma racje odpoczniesz trochę i tu wrócimy - dodał
 -Dobrze, ale tylko na chwile
Wróciliśmy we czwórkę do mieszkania. Każdy z nas był wykończony, chwila odpoczynku dobrze nam wszystkim zrobi, pan Leon z Ignaczakiem rozmawiali w kuchni ja z Kamą porozmawiałam jeszcze chwile i położyłam się spać, miałam zasnąć tylko na chwile a obudziłam się następnego dnia.
 Popatrzyłam na zegarek 6:00 zerwałam się na równe nogi
 -Krzysiek. Gdzie jest Krzysiek ? - zapytałam Kamy która czuwała przy moim łóżku
 -Spokojnie, zjedz śniadanie i pojedziemy do szpitala -powiedziała
 -Nie mam czasu na śniadanie. Ja muszę jechać, proszę - popatrzyłam na Kamę błagalnym wzrokiem
 -O wstałaś. To jak, jedziemy ? - powiedział Krzysiek wchodząc do pokoju
 -Jako jedyny mnie rozumiesz - powiedziałam zbierając swoje rzeczy
 -Krzysiek, ona miała zjeść śniadanie najpierw. a później jechać do szpitala - powiedziała Kamila
 -Przepraszam skarbie, ale wiem jak to jest kiedy ktoś bliski jest w szpitalu - powiedział Ignaczak całując Kamile
 -Kocham was - powiedziałam tuląc ich oboje - Ale teraz Krzysiu zawieziesz mnie do szpitala prawda ?
 -Ja też jadę -powiedziała Kama
 -Ale na prawdę nie musisz
 -Nie muszę, ale chce. Nie zostawię moich przyjaciół -powiedziała ściskając mnie mocno
 Po 10 minutach byliśmy już w szpitalu, idąc korytarzem spotkaliśmy lekarza
 -I jak Zbyszek? jak się czuje wszystko dobrze ? - zaczęłam zadawać pytania
 -Wszystko w porządku, stan Zbyszka jest stabilny-odpowiedział
 -To możemy do niego wejść ?-  zapytał Krzysiek
 -Tak oczywiście, tylko na razie jest u niego narzeczona
 -Przepraszam, kto ? - zapytałam nie kryjąc zdziwienia
 -Narzeczona. Pani Joanna
 -Nie to jakieś nieporozumienie, Zbyszek nie jest z żadną Joanną - powiedział Ignaczak łapiąc mnie za rękę - chodź musimy to wyjaśnić
 -Przecież z Aśką zerwali prawda ? Krzysiek, prawda ? - zapytałam
 -No jasne, kilka miesięcy temu, jeszcze  zanim  poznał Ciebie- odpowiedział
Weszliśmy do sali. Zbyszek był już przytomny, przy nim siedziała Aśka i trzymała  za rękę
 -Stary, jak dobrze Cie widzieć - krzyknął Krzysiek podchodząc do łóżka na którym leżał Zbyszek - A ty co tu robisz ? - dodał chłodno w kierunku Aśki
 -Jak to co?  mój narzeczony leży w szpitalu, całą noc przy nim czuwam w przeciwieństwie do was - odpowiedziała patrząc w moim kierunku.
-Zbyszek - szepnęłam
 -Gdyby nie Asia nie wiem czy bym przeżył. W końcu to ona przywiozła mnie do szpitala i ściągła tu mojego tate- zaczął mówić Zbyszek
 -Zbyszek co ty majaczysz ? - zapytał pan Leon
 Patrzyłam jeszcze chwile w ich kierunku, łzy ciekły po moich policzkach poczułam tylko spokój, taki dziwny spokój a przed oczami zobaczyłam ciemność...

wtorek, 22 października 2013

Dogonić marzenia XVI

Niech ten dzień się już skończy....powtarzał Krzysiek chodząc po korytarzu tam i z powrotem, siadając na krzesełko, wstając i znowu chodząc, ja siedziałam na krzesełku i patrzyłam w jeden punkt, łzy ciekły po moich policzkach, nie chciałam ukrywać tego ale po prostu się bałam pierwszy raz w życiu tak cholernie się bałam, bałam się o zdrowie, o życie kogoś kogo kochałam po raz pierwszy od dawna.
-Państwo są z rodziny ? - podszedł do nas lekarz
-My jesteśmy przyjaciółmi, a to jest dziewczyna Zbyszka
-Potrzebujemy kogoś z rodziny, z najbliższej rodziny. Jak najszybciej
-Ale może nam pan powiedzieć co się stało ? co ze Zbyszkiem ?
 -Mają państwo numer do rodziców lub rodzeństwa ? - lekarz mówił dalej nie zwracając uwagi na nasze pytania
-Żyje ? - wydusiłam z siebie przez łzy
-Potrzebny jest kontakt z...
-Dam panu ten cholerny numer ale chyba może nam pan powiedzieć co ze Zbyszkiem - Krzysiek wykrzyczał zdenerwowany
-Żyje, ale teraz liczy się czas. Potrzebna będzie operacja - odpowiedział lekarz nie zmieniając swojego tonu
Usiadłam na krzesełko i czułam jak powoli uchodzi ze mnie życie, obok mnie usiadła Kama trzymając moją rękę powtarzała
-Będzie dobrze, zobaczysz
- Zbyszek leży tam sam, ja nic nie wiem, nikt mi nie chce nic powiedzieć, co ja mam robić ?
-Daria o tym chciałam Ci powiedzieć
-O czym?
-Zbyszek nie chciał Cię denerwować
-Udało mu się. Wcale nie jestem zdenerwowana ...ja tu umieram z nerwów
-Zbyszek od dawna czuł się źle
-Od jak dawna ? przecież bym zauważyła że coś jest nie tak, zauważyłabym
-Jak widać miłość działa kojąco
- Ale co mu jest ? powiedz mi tylko co mu jest ?
-Mówił mi że źle sie czuje, ale nie chciał żadnych badań, ale mówił że to nic poważnego..
-Jak nic poważnego ? przecież jeżeli to by nie nas nic poważnego nie było by nas tutaj
 -Daria, Zbyszek to silny facet.  On się nigdy nie podda, nigdy.  Zwłaszcza teraz kiedy ma dla kogo  żyć - powiedział Krzysiek obejmując mnie ramieniem
 -No tak, wy siatkarze nigdy się nie poddajecie - powiedziałam próbując się uśmiechnąć
 Siedzieliśmy pod salą czekając, czekając na niewiadome, czekając na kogoś z rodziny Zbyszka, kogoś kto nam go uratuje.... najgorsza jest niepewność i brak informacji jakiejkolwiek informacji o stanie zdrowia, o szansach, o zagrożeniach taka pustka zwykła pustka, po kilkudziesięciu minutach podszedł do nas lekarz
 -Operacja przebiegła pomyślnie, te 24 godziny będą decydujące
 -Możemy go zobaczyć ? - zapytał Krzysiek podchodząc do nas z ojcem Zbyszka
 -Pacjent jest nieprzytomny, potrzebuje spokoju
 -Tylko na 5 minut
 -Dobrze, ale tylko jedna osoba
 -Niech pan idzie - powiedziałam do pana Leona
 -Nie. Wejdź Ty.  Ciebie teraz nardziej potrzebuje
 -Dobrze, wejdźcie oboje ale dosłownie na minutkę
 Lekarz zaprowadził nas do sali. Otwierając drzwi zobaczyłam to co może być najgorsze w życiu, czyli widok kogoś kogo kochamy nieprzytomnego i podpiętego do jakiejś aparatury. Ojciec Zbyszka podszedł do niego i pogładził jego policzek, opierając swoją głowe o głowe Zbyszka ja stałam przy drzwiach i nie wiedziałam co mam robić, podszedł do mnie pan Leon i  kładąc ręke na moim ramieniu szepnął
 -Dasz rade - po czym zostawił mnie samą ze Zbyszkiem w sali
 -Dam rade, dam - podeszłam do łóżka, usiadłam obok i chwyciłam jego rękę. Mimo chłodu sytuacji poczułam jego ciepło
 -Kocham Cie - szepnęłam mu do ucha i pocałowałam jego usta
 Popatrzyłam za okno na spadające krople deszczu, tak jak moje łzy. Płakałam bo myślałam o nim o jego uśmiechu i spojrzeniu i to było ponad moje siły..

poniedziałek, 21 października 2013

Dogonić marzenia XV

Po przepysznym śniadaniu nasi chłopcy się zmyli, w przeciwieństwie do naczyń które zajmowały  zlew, to nic w końcu jakiś podział obowiązków musiał być, kiedy ja wzrokiem próbowałam omijać bałagan do kuchni weszła Kama, podeszła do okna i zaczęła nieśmiało rozmowę
-Słuchaj Daria bo nasze treningi siatkarskie...
-Mhm co z nimi nie tak ?
-Mm no wygląda na to że chwilowo będziesz rezerwową
-Chwilowo ? daj spokój przecież obie wiemy jak ja gram i dziwne jest że  w ogóle tam gram, gdyby nie nasi siatkarze to w życiu nie byłabym nawet rezerwową rezerwowej
 -Ale..
 -Daj spokój nie ma żadnego ale i tym się martwiłaś ? niepotrzebnie uwierz
 -Ale to nie tylko chodzi o to..
 -Daj spokój, jest dobrze
-Jest jeszcze coś..-w tym momencie rozległ się dźwięk telefonu Kamy
 -Muszę teraz wyjść ale jest coś o czym muszę Ci powiedzieć
-Spokojnie Kama, pogadamy jak wrócisz
 Kiedy Kama załatwiała swoje sprawy ja zajęłam się pracą w naszym mieszkaniu. Szło to sprawnie nawet bardzo sprawnie. Po ogarnięciu odliczałam już chwile do meczu. O 17 wyszłam  z mieszkania to był ten plus że jest niedaleko na Podpromie.  Po 15 minutach byłam już na hali, Kamila czekała na mnie w środku. Poszłyśmy zająć nasze miejsca, usiadłyśmy wygodnie i patrzyłyśmy jak nasze pasiaki przygotowują się do meczu, jak zwykle zaangażowani w swoją prace, ale dla nas czas zawsze znajdą.
Nasze ulubione miejsce spotkań przy barierkach zaraz po miejscu przed halą.
Igła ze Zbyszkiem jak zwykle obdarzyli nas swoimi promieniejącymi uśmiechami i głębokimi spojrzeniami, po czym wrócili na zbiórkę, a my stałyśmy jeszcze chwile wpatrzone w nich jak w obrazek. Po kilku chwilach wróciłyśmy na nasze krzesełka i czekałyśmy na mecz. Mecz przyjaźni między Resovią a Jastrzębskim Węglem, lubiłam takie mecze, kibice razem dopingowali swoje zespoły, cała hala tworzyła jedną całość, łączyła osoby które kochają bo przecież siatkówka to sport miłości.
W secie pierwszym na prowadzeniu raz Resovia raz Jastrzębski raz Jastrzębski raz Resovia. Taka gra na przewagi, ostatecznie pierwszy set dla Jastrzębia. W drugim secie królowała nasza Resovia, która wygrała partię, następnie Jastrzębie i znowu Resovia, w końcu czas na tie-breaka. Końcowe chwile 12:10 dla Resovii  Lotman na zagrywce w Jastrzębiu przyjęcie, wystawa  i atak Kubiaka w Resovii przyjęcie, wystawa i atak Bartmana, Zbyszek skoczył do ataku trafił w piłkę, piłka wpadła w boisko, ale nasze oczy skierowane były na Zbyszka, który trzymając się za serce, osunął się na ziemię, natychmiastowa akcja ratunkowa, stałam i patrzyłam co się dzieje, nie docierało do mnie co się właśnie stało...